Pierwszym moim krokiem jaki skierowalam w strone przedzenia, bylo jak zwykle ogladanie przecudnych wrecz wloczek przedzonych recznie. I jak zwykle po prostu ja tez tak chcialam. Jako, ze mieszkanie i praca w Irlandii daje dosc duzy (nawet w czasach kryzysu) komfort zycia, zakupilam na ebay'u "drop spindle" czyli po polsku - wrzeciono. W sumie w sieci jest sporo przepisow, jak takie proste wrzeciono wykonac, ot chocby z plyty CD, ze moglam sama zrobic, ale ja chyba lubie ten czas czekania, nastawiania sie i projektowania w glowie.
Ok spindle doszlo, welne mialam juz wczesniej, kupiona z przeznaczeniam na filcowanie (kiedys sie tez pochwale) i zaczynamy. Okazalo sie, ze samo przedzenie po jakis 10 minutach zmagan, jest banalnie proste, nawet syn moj dawal rade, no moze nie taka piekna cieniutka nitke, ale jaky nie patrzec udalo mu sie cos uprzasc.
Ja juz wiedzialam, ze to jest to co chce robic... Po prostu zachorowalam. Jak juz wiecie z wczesniejszych historii, kolowrotek dostalam od Mikolaja i tak oto zaczelo sie przedzenie na powaznie.
A teraz prosze bardzo sobie popatrzec na moje pierwsze w zyciu efekty zmagan z kolowrotkiem. Moze nie jest to mistrzostwo swiata, ale nawet rowno wyszlo.
Co to za rodzaj welny nie wiem, wydaje mi sie, ze Corriedale, ale nie dam sobie za to reki uciac.
Jak tylko dostane rekawiczki to biore sie za farbowanie, a potem cos z tego udziergam, malo jest ale moze czapka wyjdzie.
No comments:
Post a Comment