Tradycyjnie, moja czaso-przestrzen sie tak zakrzywila, ze trudno powiedziec na jekiej plaszczyznie zniknela. Sama nie wiem jak sie to dzieje, ze niby wszyscy mamy tyle samo czasu, ale ja jakby duzo mniej niz inni. I wcale nie tak jest, ze np. wiecej spie czy wolniej jem. urok chyba ktos rzucil, czy cos, i mi sie tak z godzinki nagle robi pol. No ale, wciskam jak moge w ten ciagle kurczacy sie czas, moje zadania rekodzielnicze. Raz z lepszym, raz ze skutkem gorszym, wciaz jednak uporczywie brne w ta forme samorealizacji.
I tak, czapka bez przeznaczenia o ktorej pisalam tutaj, przeznaczenie znalazla, bo otrzymal ja Mietek w prezencie urodzinowym, oczywiscie po spersonalizowaniu prezentu w formie doszycia metki z litrka M, jak na zalaczonym obrazku widac.
Postanowilam tez jak zwykle, skomplikowac sobie zycie (tak tak, mam do tego talent wielki) i zamiast robic spokojnie tradycyjna metoda, obralam wersje trudniejsza i robie dwie skarpetki na raz, na drutach z zylka i to jeszcze od palcy w gore, no i oczywiscie, zeby tak prosto nie bylo, to dodalam azurowy wzorek, a co mi tam... I stwierdzam, ze wcale duzo trudniejsza ta wersja nie jest, pod warunkiem, ze sie przebrnie, przez piete :)
Od jakiegos czasu tez robie ponczo dla Pani Mamy (nie mojej mamy, Malgosi, Mietka zony, mamy :) ). Fakt, ze robie juz ponad miesiac, calkiem prosta rzecz, wydaje mi sie zgola dziwne, no ale, znowu urok dal znac o sobie i co w rece ponczo wezme, to sie cos wydarzy, wiec sie tak z tym cackam. Czasu akurat mam sporawo, bo zamowienie na listopad ma byc gotowe. Tyle, ze listopad w siedmiomilowe buty sie odzial i nadciaga z ogromna predkoscia.
No comments:
Post a Comment